Zamek
w Melsztynie - "Tygodnik Ilustrowany" nr 344 z roku
1866
Na
wyniosłej skale, tuż ponad brzegiem pienistego Dunajca, sterczą
zwaliska starożytnego Melsztyna. U stóp jego od wschodu roztaczają
się łąki i łany zbożem okryte, poza nim od zachodu piętrzą się
coraz wyższe góry, ciemną szatą iglastych lasów odziane. W odległości
półmilowej widać miasteczko Zakluczyn, którego domki na równinie
zasiadły, a za niem bieleje kościół i klasztor reformatorów,
kąpiąc się czerwonym swym dachem w błękicie widnokręgu.
Cisza ponura usposabin do dumań siedzącego na gruzach wędrowca.
Wysoka baszta wznosi dotąd czoło ku niebo, jakby gardząc potęgą
czasu; lecz i jej zagłada niedaleka, bo pasożytne zielska krzewią
się w szczelinach murów, nurtując jej wnętrze, a deszcze, wichry i
śniegi zaprzysięgły jej upadek. Dookoła niej szeroko rozpostarte
gruzy. Tu nagie sterczą kamienie, tam rozpoznać już ich nie można,
bo chwast pokrył grzbiet murów i tylko garby połamanych ścian świadczą
o ich bytności. Samotnie i tęskno, głucho i rzewnie w tej okolicy
zniszczenia, i chociaż słońce złocistemi sieje promieniami,
zbawczy ich wpływ nie rozbudzi życia w tych zwaliskach, tak jak nie
wywoła kwiatów z płonnej opoki. To miasto grobowców, żyjące
tylko wspomnieniami.
Gwar licznego ludu, uderzenia młotów i oskardów, wołania murarzy
napełniają powietrze. To Spicimierz czyli Spytek, rycerz z
Mondsternu zamku nadreńskiego, za gościnność udzieloną królowi -
tułaczowi obdarowany licznemi włościami, warowną sobie buduję
siedzibę.
Z dwóch synach Spytka, dwie potężne wyrosły rodziny: po Jaśku
Melsztyńscy - Leliwici, po Rafale Tarnowscy. Zwolna niknie postać
Spicimierza w tumanach przeszłości, a w miejsce jego pojawia
się wnuk, syn Jaśka, także Spytkiem nazwany. Na dworze króla
Ludwika, 16 letni kasztelan dziwnie odbija od siwizną pokrytych
rycerzy: lecz poważna i rycerska postać, rozum, wymowa i gładkość,
mimo lat młodocianych, jedna sobie przychylność i ufność mężów
sędziwych. Jego staraniem Jadwiga zasiada na tronie, on
najskuteczniej przyczynia się do małżeństwa Jagiełły, on wspiera
Władysława radą i mieczem. Na koniec dzielny ten rycerz, walcząc
pod Worsklą obok Witolda, a zasłaniając uchodzących, zginął r.
1399 w odległej ziemi.
Osamotniony Melsztyn śmiercią swego pana, przeszedł w posiadanie młodszej
linii, do rodziny Tarnowskich, w której jednak rękach bardzo krótko
zostawał.
I znów gwar wesoły na zamku: nowy pan wjeżdża w bramy, wiodąc
dziedziczkę gniazda Melsztyńskich. To kasztelan wojnicki i starosta
spiski Mikołaj Jordan. Wianem otrzymał gród Spytkowy, a zebrani
lennicy i poddani witają parę, mającą odtąd panować w tem
miejscu warownem.
Lecz znać w księgach przeznaczeń wyryto, że Melsztyn nigdy długo
w jednej nie pozostanie rodzinie. Wkrótce potem miejsce wesołych
uczt i igrzysk, ponure zajęły hymny. Czarne postacie snują się po
korytarzach zamkowych. Posłańcy przebiegają z Melsztyna do
Zakluczyna i Lusławic, kędy Faustyn Socynus stolicę aryanizmu założył.
Taszyccy, dziedzice teraźniejsi, nie zważając na gromy duchowieństwa,
przemożną ręką osłaniają Socynianów, drukarnię ich w
Zakluczynie i lusławicki zbór.
I znów po upływie niespełna wieku Tarłowie zasiedli na Melsztynie.
Na Aleksandrze kasztelanie przemyskim, wojnickim i bełzkim usycha ta
gałęź Tarłów, a Lanckorońscy dziedziczą Melsztyn. Na próżno
Szwedzi, stoczywszy bitwę między Zakluczynem a Wojniczem, kusili się
o opanowanie zamku: warowny gród niełatwym był do spożycia kęskiem,
i Melsztyn śród powszechnego zniszczenia pozostał nietknięty.
Cztery wieki jak cztery godziny przesunęły się ponad grodem Spicimierza;
wznosi on jak dawniej dumne czoło niezgięte. Lecz niedaleka godzina
zniszczenia. W domowych rozterkach runął w gruzy zamek i skonał na
krańcu dziejów starych, aby już nie powstać. Dziedzice nie pomyśleli
o jego naprawie, a ręka czasu z każdym rokiem dokonywała tego, co
rozpoczął bój bratni.
W nietkniętych dotąd murach od strony południowej widać szeroki
otwór w głąb piwnic wiodący. W obszernych tych lochach
podziemnych, jak niesie podanie, szatan strzeże skarbów. Jest tam i
studnia głęboka, ślady stajen i żłoby kamienne, przy których
niegdyś rżały bojowe konie. Jakiś śmiałek przed kilkunastu laty,
zapuściwszy się na szukanie skarbów, zamiast nich znalazł beczkę
starego wina. Należałoby jednak zwidzieć niezmierne piwnice zamku
melsztyńskiego, gdyż zapewne choć nie skarby lub wino, ale inne
zabytki ukrywają.
I jeszcze jeden obraz.
Ciemną nocą z gęstwin wysuwają się z wozami okoliczni mieszkańcy,
zbierają cegły, głazy i uchodzą równie tajemniczo, unosząc
kamienie złupione z grobowca, aby z nich podwaliny chat swych zmurować.
W jasny dzień zjeżdżają furmanki dworskie, czeladź zabiera ciosy
kamienne, pięknie wyrzeźbione gzymsy i bogate odrzwia.
Opuściwszy zamek, raz jeszcze obejrzymy się nań od Zakluczyna. Z
tej odległości spustoszenia nie widać prawie; zdaje się jeszcze
stoi w swej potędze, jak za dawnych czasów, piękny i majestatyczny.
Takiem wydaje się wszystko w oddaleniu: nie widać blizn i wyłomów,
ruiny i zielska, opustoszenia i samotności. Kto więc nie chce widzieć
zniszczenia, niechaj patrzy z dala, niech nie zbliża się do
rzeczywistości i mija zamek, nie wstąpiwszy w jego progi.

ZWALISKA
ZAMKU W MELSZTYNIE (Rysował z natury Matejko)
Źródło:
Tygodnik
Ilustrowany str.193 dostępny na stronach
Biblioteki Uniwersyteckiej Katolickiego Uniwersytetu Jana Pawła II:
http://www.bu.kul.pl/digitalizacja/tygodnik_ilustrowany/rok_1866_t013...
dodano:
7 listopada 2007
|