Legendy
LEGENDA
O PRZEJŚCIU PODZIEMNYM
W
położonym nad Dunajcem Melsztynie, na wyniosłej skale, sterczą
zwaliska starodawnego zamku. Jego fundatorem był protoplasta rodu
Tarnowskich i Melsztyńskich - Spicymir herbu Leliwa. Warownia ta
wzniesiona została w 1340 roku. Od młynów pozakładanych u stóp góry
zamkowej, zamek nazwano Mellstein, Mylstein (kamień młyński), co lud
okoliczny przerobił na Mielsztyn, a następnie na Melsztyn.
Legenda utrzymuje, iż zamek w tym miejscu stał jeszcze wcześniej i,
że przez jakiś czas mieszkała w nim bł. Kinga. W XV wieku
zamek był ośrodkiem ruchu husyckiego w Polsce. Kierował nim Spytek z
Melsztyna. W 1511 roku podupadli Melsztyńscy sprzedali zamek Mikołajowi
Jordanowi z Myślenic. W czasie potopu szwedzkiego zamek obronił się
przed wojskami Karola Gustawa. Został zniszczony dopiero w czasie walk
konfederatów barskich, a czego nie dokonała wojna, tego dopełniły
poszukiwania za skarbami i rozbiórka murów na budulec.
Pozostałe ruiny, to dzisiaj resztka dużej wieży oraz nikłe resztki
murów zamkowych budynków. Wśród ruin znajduje się wejście do lochów,
które według legendy miały ciągnąć się pod Dunajcem aż do odległego
o
3 km
klasztoru reformatorów w Zakliczynie.
Według opowiadanej z pokolenia na pokolenie miejscowej legendy lochy
mają być również pod całym podwórzem zamkowym i jak mówi legenda
zostały w nich ukryte ogromne skarby strzeżone przez szatana. Podobno
jakiś śmiałek zapuściwszy się raz na szukanie skarbów, zamiast
nich znalazł beczkę starego wina - "tak starego, że się już
tylko trzymało w skorupie przez czas narosłej, bo całe drzewo beczki
było już zupełnie przegnite". Miały być w lochach również
"stajnie podziemne, które służyły za kryjówki od
nieprzyjaciela.
Jak dotychczas jest to tylko żywa legenda. Nikt do tej pory nie
sprawdził czy to jest prawda czy nie?. Zresztą kto to teraz odgadnie?
LEGENDA
O STARCU
W położonym nad
Dunajcem Melsztynie, na wyniosłej skale, sterczą zwaliska starodawnego
zamku. Jego fundatorem był protoplasta rodu Tarnowskich i Melsztyńskich
- Spicymir herbu Leliwa. Warownia ta wzniesiona została w 1340 roku.
W XV wieku zamek był ośrodkiem ruchu husyckiego w Polsce. Kierował
nim Spytek z Melsztyna. W 1511 roku podupadli Melsztyńscy sprzedali
zamek Mikołajowi Jordanowi z Myślenic. W czasie potopu szwedzkiego
zamek obronił się przed wojskami Karola Gustawa. Został zniszczony
dopiero w czasie walk konfederatów barskich. Do legendy przeszedł wnuk
fundatora zamku, Spytko II Leliwita, który sławą i znaczeniem przyćmił
swego dziada. Miał niespełna osiemnaście lat, kiedy mianowano go
wojewodą krakowskim. Za zasługi przy wprowadzaniu na tron polski
Jadwigi otrzymał liczne włości na Śląsku i część Podola jako
lenno. Poślubił najpiękniejszą i zarazem najbogatszą dwórkę królowej
- Elżbietę, córkę wielkorządcy Siedmiogrodu Emeryka Laczkfi. Ich
związek trwał 12 lat. Bogactwo i szczęście Spytka było przedmiotem
zawiści wielu ludzi, aż w roku 1399 Spytko zginął w bitwie z
Tatarami pod Worsklą. Wdowa opłakawszy męża poślubiła śląskiego
Piasta, księcia zębickiego Jana.
Według legendy Spytko
miał przewidzieć wynik bitwy i swoją w niej śmierć. Dalej legenda mówi
o poselstwie Spytka do wodza Tatarów Edyga, który szanując Spytka
jako dzielnego rycerza miał mu zaproponować, aby w czasie bitwy włożył
na głowę kapelusz wodza Tatarów, a żadna strzała tatarska miała go
wówczas nie dosięgnąć. Spytko jednak odmówił mówiąc, że
"Polak tatarskim kapeluszem nie osłania się przed wrogiem."
Odjechał nie wziąwszy kapelusza, choć wiedział, że zbliżająca się
walka będzie pogromem wojsk polskich i litewskich. Jak podaje legenda
żona Spytka nigdy nie uwierzyła w śmierć męża, zresztą nikt nie
odnalazł ciała, ani też nie widział wśród jeńców tatarskich. Na
powrót Spytka czekała trzydzieści lat, wychodząc codziennie na wieżę
melsztyńskiego zamku i wyglądając jego powrotu z dalekiej wyprawy. Po
owych trzydziestu latach, w mroźną i ciemną noc do bram zamku, pukał
jakiś pielgrzym i prosił by go wpuszczono, lecz straże nie otworzyły
drzwi i nie wpuściły ubogiego starca. Pani Elżbiety nie było już w
zamku, nie doczekawszy się powrotu męża wstąpiła do klasztoru (wg.
legendy). Jedni mówili, że był to pielgrzym wracający z Ziemi Świętej,
drudzy szeptali, iż był to "książę Podola", Spytko z
Melsztyna, który przedarł się z jasyru i wrócił do żony ... Ale
nikt go nie poznał, nikt go nie wpuścił do zamku ... Opowiadano długo,
że biedny starzec pod murami zamku siadł, szeptał imiona swoich
dzieci i imię żony i tylko echo od murów zamkowych mu odpowiadało i
szmer Dunajca rozumiał jego szepty. Nikt nigdy nie dowiedział się
prawdy, co się stało z bohaterem spod Worskli. Któż teraz odgadnie?.
LEGENDA
O RYCERZU
Onegdaj mieszkał na
zamku potomek fudatora warowni. Również Spytko, który dorównał ojcu
sławą, choć innego rodzaju. Ożenił się z córką wielkopolskiego
magnata - Dorogosta z Szamotuł - Beatryczą. Pod wpływem teścia i żony
młody Melsztyński został wyznawcą Jana Husa. Ten fakt przysporzył
mu wielu wrogów wśród duchowieństwa. Kiedy Spytko sprzeciwił się
rządom Biskupa Oleśnickiego, który po śmierci Jagiełły opiekował
się małoletnim Władysławem, biskup zagroził mu klątwą kościelną.
W 1439 roku w Nowym Mieście Korczynie doszło do zawiązania
konfederacji, co doprowadziło do bitwy pod Grotnikami, w której Spytko
i jego stronnicy ponieśli klęskę. Nad rannym Melsztyńskim odprawiono
sąd, ogłaszając go zdrajcą. Bez zbroi i szat pozostawiono go na polu
bitwy, gdzie zmarł. Ciało jego leżało jeszcze przez trzy dni w tym
miejscu, zanim wdowie i dzieciom zezwolono je pogrzebać. Od tego czasu,
pojawia się podobno na drodze wiodącej do zamku, postać rycerza w
zbroi, jadącego wolno z rozwianym proporcem. Czasem wychodzi mu na
spotkanie zjawa kobiety w bieli. Daje się słyszeć też przybliżający
się tętent kopyt oddziału konnego ...
LEGENDA
O DIABELSKIM TRANSPORCIE
Przed laty, jak głosi
legenda, powstała myśl wybudowania zamku w Melsztynie. Głowiono się
skąd wziąć kamienie na fundamenty. Odpowiednie do tego celu
znaleziono w Górach Świętokrzyskich. Jak je przetransportować? Zwrócono
się do czarownic na Łysej Górze, aby pomogły zrealizować ten
zamiar. Gdy omówiono wszystkie warunki, spisano umowę na bawole skórze
tej treści:
My łysogórskie czarownice zobowiązujemy się do przeniesienia kamieni
kwarcowych w rejon budowy zamku melsztyńskiego angażując do tego
naszych pobratymców diabłów z ich hersztem Borutą na czele. W zamian
za dostarczony kamień my czarownice mamy otrzymać w wieczne władanie
kępy naddunajeckie i wolnie z nich czerpać wiklinę na miotły
potrzebne do naszych lotów. Gdyby choć jeden kamień nie dotarł na
miejsce budowy, zrzekamy się jakiegokolwiek wynagrodzenia za wcześniej
dostarczone. Termin wykonania w ciągu roku od daty podpisania
umowy". Umowę podpisano w jesieni i opieczętowano. Przystąpiono
do realizacji.
Ta ciężka praca odbywała się tylko nocą i to w czasie nowiu. Mimo
to rosła góra melsztyńska jak na drożdżach. Właściciel Melsztyna
codziennie liczył przyniesione kamienie, które wcześniej opatrzył
swoimi znakami, aby żaden z nich nie zginął. Transport szedł droga
powietrzną, z diabelską siłą, w linii prostej z Gór Świętokrzyskich
do Melsztyna. Trasa przebiegała
2 km
na zachód od Wojnickiego rynku. Strach nawet pomyśleć co działo się
w powietrzu? Jaki okropny szum, jakby huragan, ale na dworze ani trawka
nie zadrżała. A jaki wielki smród siarki i smoły? Mieszkańcy
Wojnicza i okolicy nie wychodzili ze swoich domów ze strachu i
nieprzyjemnej woni.
W połowie września następnego roku po bardzo upalnych dniach czuć był
zbliżającą się burzę. Ogromna błyskawica rozdarła wschodnią połać
nieba. Do rzadkości należy takie zjawisko, aby burza nadciągała ze
wschodu. Zerwał się huraganowy wiatr. Tej nocy nikt nie spał w
Wojniczu. Burza połączona z wyładowaniami elektrycznymi napędzała
strachu mieszkańcom, jednak wszyscy cieszyli się, że oddychają świeżym
powietrzem. Około północy dał się słyszeć straszny huk, bez błyskawicy.
I nagle zrobiła się cisza. Pokazały się gwiazdy. Kupcy i rzemieślnicy
wojniccy zaraz wyruszyli za swoimi towarami na jarmark do Krakowa. Bramy
grodu otworzono, spuszczono mosty zwodzone, a po odjechaniu ostatniej
furmanki zamknięto miasto. Droga była wyboista, kałuże po deszczu były
dość duże, błota jednak było mało, gdyż ziemia była wyschnięta
i nadmiar wody szybko wchłonęła. Burza była straszna ale stosunkowo
mało spadło deszczy. Konie parskały a woźnice i pasażerowie pojazdów
konnych wesoło śpiewali. Tak przejechali Piaski, Wolice, Podlesie i Śniadki
zbliżając się do Biadolin. W ciszy minęli kapliczkę św. Piotra i
Pawła po prawej stronie, stojącą w pewnej odległości od drogi. Zbliżano
się do mostku na rzece Piotrówce, która swój początek bierze ze źródełka
ocembrowanego przy kaplicy świętych. Konie stanęły jak wryte i ani
po dobroci, ani po złości nie chciały ruszyć dalej. Usłyszano postękiwanie
i okropny dał się odczuć smród. Włosy na głowie stanęły dęba
wszystkim podróżnym. Nie było innej rady jak zawrócić do Wojnicza i
powiadomić o tym wójta. W tym czasie wójtem był człowiek
niepospolitej sił i odwagi. Nadzwyczaj ludzki, spieszący z pomocą
wszystkim którzy tej pomocy potrzebowali.
Od dłuższego czasu Wojniczanie już wiedzieli o budowie melsztyńskiego
zamku i o transporcie kamieni przez diabły na jego budowę. Zaraz też
podejrzewano, że w czasie transportu tych kamieni, w związku z tą
huraganową burzą, musiał się zdarzyć jakiś diabelski wypadek.
Gdy zbudzono wójta, zaraz się ubrał, od kowala zabrał silne łańcuchy
i wyruszył ze śmielszymi parobczakami na wskazane miejsce. Zachowując
wszelkie środki ostrożności, stwierdzono, że burza zniosła diablików
z ładunkiem kamieni nad kapliczkę św. Piotra i Pawła i św. Stanisława.
Tu zachwiała się moc czartowska i transportujący upuścili kamienie.
Jeden kamień największy spadł niedaleko kapliczki św. Stanisława.
Zarył się w ziemię bardzo głęboko, tylko mu czubek widać. Dwa
dalsze spadły na wzgórzu za rzeczką Piotrówką, przywalając swoim
ciężarem diabła, który je transportował, a za wszelką cenę chciał
je utrzymać. Był to dość dobry diablik. Niejedną rzecz zrobił nie
po diabelsku, więc miano na niego oko w piekle. Chciał się czymś
wykazać. Nie udało się. Leży zemdlony pod kamieniami. Myśli sobie wójt
wojnicki: "skoro diabły mają taką siłę, to zakuję go w łańcuchy
i będę miał pomoc nie lada" Oszołomiony uderzeniem diabeł ani
wiedział co go czeka. A wójt zamiar swój zrealizował. Zakuto diabła
w łańcuchy, wsadzono na wóz i przywieziono do Wojnicza. Wójt zamknął
diabła w swojej sieni i poszedł spać. Po jakimś czasie diabeł
przyszedł do siebie. Omdlenie minęło, zerwał łańcuchy i uciekł. W
ciągu dnia przychodzą ciekawscy wojniczanie do wójta, aby oglądnąć
zdobycz diabelską, a tu nic, tylko same łańcuchy oblane smołą.
Śmiano się z wójta. Jakiś domorosły "poeta" ułożył
wierszyk, a kompozytor dorobił melodię i cały Wojnicz śpiewał:
Ej, u wójtostwa w sieni,
Ej, diabła uwiązali,
Ej, ale się im urwał,
Ej, bo mu jeść nie dali,
Ej, bo mu jeść nie dali,
Ej, do pracy gonić chcieli,
Ej, urwał się im urwał,
Ej, i tak go diabli wzięli.
Później słowa "wójtostwa" zamieniono na
"burmistrza".
te trzy zagubione kamienie na polach biadolińskich były ostatnimi na
ukończenie zamku melsztyńskiego. Pan na Melsztynie bardzo się
denerwował, że nie może ukończyć fundamentów z powodu brakujących
kamieni. Jest przecież czas nowiu, dlaczego transport kamieni nie
przychodzi. Mijały dni a tu nic. Musiało się coś stać. Brakujące
trzy kamienie stanowiły wyrwę w fundamentach, ale można temu zaradzić.
W sercu czuł nawet radość, że umowa z czarownicami została zerwana.
Kępy naddunajeckie nie przejdą we władanie czarownic łysogórskich.
Diabeł uciekinier z wojnickiego wójtostwa błąkał się po okolicy.
Bał się wrócić do piekła. Działy się więc dziwne rzeczy i to
dobre. To komuś drzewa narąbał, to trawy ukosił a zawsze temu co był
słaby i chory. Czarownice zawzięcie szukały tego diablika i właśnie
przy dobrych uczynkach go złapały. Skazały go na karę straszenia na
biadolińskim wzgórzu za rzeczką Piotrówką. Ale jaki to był strach?
Chodził w okolicy tego wzgórza w różnych postaciach. Widziano go
jako dziada, to znowu szlachcica., wilka a nawet czarnego kota. Nikomu
nic złego nie zrobił, jak widział ludzi to przed nimi uciekał, lecz
nigdy nie wiadomo co w tym lichu siedzi. Było to przy krakowskim
trakcie, bardzo ruchliwym, postanowiono szybko skończyć z tymi
strachami. Wystawiono na wzgórzu figurkę kamienną Matki Boskiej z
Dzieciątkiem na kamiennym słupie. Na tym słupie umieszczono płaskorzeźby
z postaciami: na froncie św. Wojciecha i św. Stanisława, od wschodu
św. Małgorzaty, od zachodu św. Józefa a od północy św. Tekli.
Posadzono lipy. Pozostawiono te dwa zgubione kamienie na wschodniej i
zachodniej stronie figury, które nie dotarły na zamek melsztyński. Do
dnia dzisiejszego można je tam zobaczyć.
zakliczyn.com
|